Bo lekarz też może mieć chore dziecko…

Długo nie mogłam wygospodarować czasu na napisanie czegoś nowego, a jak już znalazłam kilka minut w moim intensywnym życiu, to starałam się wykorzystywać je na pracę z Diablicą 🙂 Dziś jednak, zmobilizowana śmieszną sytuacją na spacerze postanowiłam „odkurzyć” swojego bloga

Jakieś pół roku temu moja szalona psica miała niezbyt przyjemną sytuację w której „spięła się” z pewnym psem. Sytuacja teoretycznie nie jakaś nadzwyczajna, przecież psy często mają tego typu „akcje” na spacerach… Dlatego nie będę pisać o tamtym zdarzeniu i jego konsekwencjach tylko o czymś związanym m.in. z tamtą sytuacją. Kto zna Comę, wie że jest to suka bardzo reaktywna, pobudzająca się niemal w każdej sytuacji (kto nie wie zachęcam do przeczytania artykułu Opanowywanie emocji nie zawsze tylko psa), która niestety broni zasobów (zabawek, patyków itp.) przed innymi PSAMI (podkreślam psami, człowiek może zabrać jej każdą rzecz). W związku z tym jeśli jest jakaś awantura to najczęściej spowodowana przez zabawkę. Oczywiście znając i przewidując w znacznej mierze reakcje swojego psa, staram się nie dopuszczać do prezentowania niepożądanego zachowania, ale to też nie o tym chciałam pisać..muszę Was jednak wprowadzić w temat stąd wszystko tak na około 😉 Wychodząc z Comą na spacery często w te same miejsca spotykamy tych samych ludzi, toteż czasem Ci właśnie ludzie stają się naszymi spacerowymi znajomymi. W ten właśnie sposób poznałyśmy pewną dziewczynę której pies tak samo jak Coma nie rozstawał się podczas spacerów ze swoja piłeczką, tak też stał się dla Comy całkiem fajnym kumplem. Kumplem, tzn. psem z którym bez większych problemów można iść „w zgodzie” w jednym kierunku bez zbędnych zaczepek i prób odebrania sobie nawzajem piłeczki. Owa dziewczyna poznawała Comę, jej temperament, zachowania w różnych sytuacjach (była też świadkiem spięcia o którym pisałam wcześniej), jak również moje podejście i reakcje na te zachowania. Przez długi czas się nie spotykałyśmy, bo zmieniłam troszkę miejsca i godziny spacerów. Jednak wczoraj przypadkiem się spotkałyśmy, standardowa wymiana zdań co nowego u nich, co nowego u nas.. Na jej pytanie jak mi idzie „ogarnianie” Comy i moją odpowiedź, że w sumie po ciągłej i intensywnej pracy nad tym, czy tamtym, takimi czy innymi metodami, powiedziała: „Słuchaj nie myślałaś żeby wybrać się z nią do szkoleniowca/behawiorysty, może on coś pomoże?” I tutaj wszystko się zaczyna…

Pamiętam jak na początku, kiedy wszystkie problemowe zachowania mojego zwierza zaczynały mnie przytłaczać, myślałam sobie: „To straszne, ja – szkoleniowiec i pies – dzikus, jak to wygląda, wstyd!” 😉 Najbardziej stresowały mnie sytuacje gdy PRÓBOWAŁAM przechodzić prze przejścia dla pieszych, a mój pies zachowywał się mniej więcej tak jakby przez tydzień był trzymany w klatce, po czym nagle był z niej wypuszczony i na dodatek przy tej okazji obdzierany ze skóry! (piski i szczekanie podczas przekraczania pasów były nieodłącznym elementem podróży) Myślałam wtedy, koszmar, jak ktoś mnie zobaczy, pomyśli sobie „Ona jest trenerem psów? Własnego nie wyszkoliła, a chce inne szkolić..”

Na szczęście moje nastawienie do tego „co sobie ktoś pomyśli” zarówno w pracy szkoleniowej, jak i w życiu prywatnym dzięki odpowiednim osobom, znacznie się zmieniło 🙂 Pozwoliło mi to spokojnie i cierpliwie zająć się tym co najważniejsze, czyli modyfikowaniem zachowań niepożądanych i pomaganiem mojej suce w miejskim codziennym życiu. No cóż, czy to że ktoś jest lekarzem oznacza, że nie może mieć chorego dziecka? (dzięki Ewelina za to porównanie!) To, że mój pies jest problemowy nie oznacza, że sobie z nim nie radzę. Wykorzystuję do pracy z Comą całą swoją (i nie tylko swoją) wiedzę dotyczącą rozwiązywania problemowych zachowań i opracowywania strategii działania w każdej sytuacji. Warto zaznaczyć ,że ze względu na to iż jej problemy w głównej mierze mają podłoże neurologiczne, praca z tego typu przypadkiem jest znacznie utrudniona. Musze jednak dumnie stwierdzić, że moja cierpliwość i zawziętość przynosi nam malutkie sukcesiki, ponieważ Coma wyuczyła się jak należy reagować już w całkiem sporej ilości „przerobionych” sytuacji. Jednak wciąż każda nowa staje się kolejnym wyzwaniem szkoleniowym..

Oczywiście muszę podkreślić, że poza tym emocjonalnym defektem 😉 moje cudowne zwierzę dostarcza mi niezwykle dużo radości ze wspólnych ćwiczeń. Jej zaangażowanie w treningi, piękne techniczne wykonania poleceń i ten uśmiech na pysku podczas wspólnej pracy dają mi mega kopa do działania i dalszego dążenia do sukcesów!

Myślę, że zdanie „Don’t forget to thank the difficult dogs who made your life hell. Without them, you wouldn’t be the handler you are today.” doskonale oddaje to co chciałam dziś napisać. Gdyby nie Coma nie nabrałabym tak ogromnego doświadczenia w pracy z różnymi psami, nie poznałabym tak wielu (dla większości ludzi normalnych) sytuacji które dla nas stają się „polem walki”, nie byłabym tak cierpliwa, konsekwentna, zawzięta i…szczęśliwa! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Jeszcze nie ma treści do pokazania.